wtorek, 12 lutego 2013

Słowo o dziewczynce z zapałkami


Słowo o dziewczynce z zapałkami

Jeszcze kilka dni temu otaczał nas krajobraz niczym z Andersenowskiej baśni o „Królowej Śniegu”. Z tamtej scenerii nie pozostało nic. Nastał czas hulania wiatru i czas deszczu. Dusza moja czuje się oszukana i spragniona czegoś tak odmiennego od tej wszechobecnej szarugi.

I naraz w moim wnętrzu pojawił się pokrzepiający serce obrazek. Nie wiem, jak to się stało ale uśmiechnęłam się na wspomnienie opowieści o dziewczynce z zapałkami. Wiem, że ten uśmiech może dziwić. Wszak ta baśń jest smutna i raczej skłania do łez.
Reakcja moja była spowodowana radością z powrotu do lat, kiedy byłam dziewczynką. Odnalazłam swoją baśń.

Na pewno nigdy nie byłam aż w takiej sytuacji, żeby marznąć na mrozie z bosymi stópkami i   prosić przechodniów o kupienie czegokolwiek. A jednak ta istota jak żadna inna jest mi bliska. Przecież trzyma w ręku źródło światła – siarniki- jak nazywał Jan Christian Andersen zapałki. Nikt tego nie słyszy ani nie widzi, że to dziecko potrzebuje pomocy. Co ona może uczynić aby być zauważoną? Nie może liczyć na współczucie i zainteresowanie ją mijających. Wszystkim wokoło jest ciepło i wygodnie. Jak mocno przemawia do wyobraźni ilustracja Jana Marcina Szancera do tej baśni. Cała jest wypełniona atrybutami bogactwa, jadącym dyliżansem, widokiem idącej pary w pięknych strojach pełnych przepychu i w tle okno domu, przez które widać migocące światełka choinki ( jest wigilia Nowego Roku). I zza fałdów futrzanego płaszcza kobiety wyłania się dziewczynka w czarnym ubranku, ręką przytrzymuje fartuszek, w którym mieszczą się zapałki, stoi boso na śniegu i nikt jej nie widzi. Ale na tym obrazku to ona jest najważniejsza.

Tak jak w życiu tak i tutaj jest kontrast, bogactwo i bieda, biel i czerń, radość i smutek.

Dziś dostrzegam wielkość i wyjątkowość tej historii. Panuje powszechna opinia i przekonanie, że dzieciństwo to najpiękniejszy okres w życiu. Przytoczenie losu dziewczynki z zapałkami jest pokazaniem, że każde dziecko-nawet pogodne i mające niezłe życie – zna ból i cierpienie, a w trudnych chwilach jest zostawione samo sobie. Andersen jako jeden z pierwszych pisarzy  zwrócił uwagę na dolę dziecka, na realne cierpienie, jakie z nią się wiąże.

Pewnie myślicie drodzy słuchacze dlaczego taki wydźwięk ma ta dzisiejsza opowieść?

To wszystko może wydawać się takie niedzisiejsze. A jednak jeśli tylko zanurzysz się w sobie możesz odkryć, że jesteś którąś z baśniowych postaci. Tak jak to zrobiły dwie kobiety, Tatiana Cichocka-dziennikarka i Katarzyna Miller-psychoteraupeutka. Zaczęły zwyczajnie rozmawiać o przeczytanych w dzieciństwie baśniach. Ich dialog stanowi treść nowo wydanej książki z serii Psychologia i dusza a zatytułowanej „Bajki rozebrane. Jak odnaleźć się  w swojej baśni”.   

Nie sposób wyczerpać bogactwa jakie z sobą niesie świat baśniowej literatury. Warto jednak zatrzymać się i poszukać w sobie może Kopciuszka, może Brzydkiego Kaczątka a może Szewczyka Dratewki? Co znajdziesz będzie twoją tajemnicą, dzięki której nic już nie będzie takie samo…



wtorek, 20 listopada 2012

Kolorowy świat ilustracji

Kolorowy świat ilustracji


         Świat ilustracji książkowej jest światem  pełnym piękna, magicznego czaru i tajemniczości. Dzięki niej dusza staje się spełniona. Czyż nie tak się czujemy, kiedy wracamy wspomnieniami do lat dziecięcych?
          Jak miło jest przypomnieć sobie chwilę, w której po raz pierwszy trafiła w nasze ręce książka. Kiedy  przewracaliśmy kolejne kartki z ilustracjami mogliśmy znaleźć się w krainie fantazji, która tak przemawia do wyobraźni młodego czytelnika.
         Takie wspomnienie budzą u mnie obrazki namalowane przez Jana Marcina Szancera. Stworzył ich bardzo wiele ale tylko te, które są uzupełnieniem treści „Baśni” J. Ch. Andersena zostaną we mnie na zawsze. Ich stary egzemplarz z 1965 roku towarzyszy mi do dzisiaj i ma swoje miejsce na regale. Zanim zaczęłam pisać te słowa zdjęłam „Baśnie” z półki i jeszcze raz na nowo odkrywałam urok tych niezapomnianych rysunków.
             Za najpiękniejszą ilustrację uważam tę, która znajduje się na okładce i przedstawia Królową Śniegu.  Śnieżna Pani w przepięknych stylizowanych saniach wraz z parą białych koni frunie po szaroniebieskich obłokach, a w dole widać ciepłe odcienie brązowych dachów ówczesnych domostw. Jan Marcin Szancer tak namalował ten obraz, że z łatwością wyobrażam sobie odgłos szumiącego mroźnego wiatru a majestat Królowej Śniegu wzbudza u mnie respekt.
         Śmiała kompozycja, kolorystyka bogata w brązy i smukłe sylwetki bohaterów, odziane w ubiory charakterystyczne dla danej epoki składają się na styl szancerowski. Jego szlachetna prostota i dyscyplina kompozycyjna ma źródło w ubogiej technice poligraficznej. Warto wspomnieć o nauczycielu twórcy ilustracji „Baśni” J.Ch.Andersena, dzięki któremu możemy i dziś oglądać te urokliwe scenki. Jest nim malarz, który wynajmował mieszkanie u rodziców Jana. I jak to bywało u artystów popadł w tarapaty finansowe. Nie mógł tym samym opłacać czynszu i w zamian udzielał nauk rysunku synowi właścicieli wynajmowanej kwatery. Spoglądając  na kolejne obrazki nie można oprzeć się refleksji o talencie Jana Marcina Szancera, który w pełni zasługuje na miano króla polskich ilustratorów.

W jednym z Jego artykułów zatytułowanym „Notatki ilustratora” i zamieszczonym w „Projekcie” z 1957 roku tak czytamy: „Pablo Neruda powiedział, że jedną z najlepszych rzeczy, jakie u nas zobaczył jest książka dla dzieci i zabrał ze sobą walizkę pełną dziecięcych książek.” Można tu  wyczuć dumę z polskiej ilustracji książkowej, która szczyci się 200 letnią tradycją. Od 1965 roku nasza reprezentacja brała udział w Konkursie na „Najpiękniejszą książkę świata” we Frankfurcie nad Menem, gdzie triumfy święcili m.in. Bohdan Butenko czy Zdzisław Witwicki. Album tego drugiego otrzymała moja córka jako pamiątkę po  zwiedzeniu wystawy ilustracji w książce podczas Nocy Muzeów, zorganizowanej w Wojewódzkiej i Miejskiej Publicznej Bibliotece
w Zielonej Górze. Ze wstępu do albumu wiem, że ilustracje dla dzieci mogą tworzyć tylko Ci, który kochają to, co robią. Tak mawia sam Zdzisław Witwicki: „Miałem chyba wielkie szczęście w życiu, że mogłem pracować w dziedzinie sztuki zwanej ilustracją. I to ilustracją dla dzieci. Przez kilkadziesiąt lat robiłem to, co najbardziej robić lubiłem. Malowałem obrazki dla najwrażliwszego odbiorcy na świecie. Czy może być dla artysty coś wspanialszego?”

         Jeszcze na zakończenie chciałabym wspomnieć o Wandzie Orlińskiej, która wspólnie z mężem i córką trudni się od lat ilustratorską twórczością dla dzieci. Interesującą ekspozycję poświęconą ilustracjom, jakie załączała do treści książkowych czy różnych czasopism mogliśmy oglądać jeszcze kilka dni temu w pomieszczeniu przy Sali Dębowej WiMBP w Zielonej Górze. Jej artyzm jest wynikiem szkoły, jaką otrzymała będąc uczennicą Króla Polskich Ilustratorów – Jana Marcina Szancera.

Obcowanie z pięknem czyni nasze życie bardziej kolorowym dlatego dbanie o jego pielęgnację może być wyzwaniem, dla którego warto podjąć wysiłek. Chciałabym zachęcić Was, drodzy czytelnicy  do wyjścia z domu, do obejrzenia wystawy w Bibliotece lub Muzeum... To magiczne miejsca,
 w których chwile spędzone nigdy nie są stracone...



Jesienne medytacje

Jesienne medytacje



           
Tego roku jesień zaskoczyła, jeśli nie wszystkich, to mnie na pewno . Podczas niedzielnego spaceru poczułam, jak ciepłe powietrze otula mnie. Mogłam radować się tą nieoczekiwaną zmianą pogody. Przyzwyczaiłam się do deszczowego i szarego listopada. A tu moim oczom jawi się cała gama jesiennych barw. Jeszcze na niektórych drzewach wiszą żółte, brązowe i rudawe liście. I wśród tych kolorów czerwień krzewu, której nasycenie rozgrzewa moje wnętrze.

            Stawiałam wolno kolejne kroki i z radością doświadczałam obecności duszy. Ona także była zdziwiona i pełna wdzięczności za tak piękny dar. Wsłuchałam się w odgłosy jesieni i w tej aurze oddałam się rozmyślaniom. Tematem ich było życie, którego tajemnica zawsze pozostanie dla mnie nieodgadniona. A może nie...

            Może uda się choć trochę dotknąć sekretu i zrozumieć swoje posłannictwo w tym miejscu i czasie. Tak jak udało się pewnej kobiecie odnaleźć własną drogę. Z przyjemnością czytałam zwierzenia Beaty Pawlikowskiej, o jej ścieżkach, jakie pokonywała, aby dotrzeć do własnego wnętrza. Jak wędrowała po całym świecie za szczęściem, a okazało się, że jest w niej. Jak chciała, po prostu, żyć i nieustannie marzyła. Pewnie autorka „W dżungli życia” nawet nie zdaje sobie sprawy, że stała się kimś przyjaznym dla mnie. W końcu dzieliła się na stronach tego poradnika tym, co najcenniejsze. Nie każdy potrafi udzielić odpowiedzi na pytanie: „Co jest najważniejsze?”.

Dla Beaty Pawlikowskiej, kiedy opowiada o popełnionych błędach i licznych próbach jest to coś naturalnego. Przedstawia swoją historię z namaszczeniem, aż w pewnym momencie nie zauważamy jak staje się naszą. W pierwszym rozdziale zatytułowanym „Początek” wspomina o Paulu McMartney`u, którego śpiew wywarł głęboki wpływ na życie tej niezwykłej kobiety. To piosenka pt.”Michelle” wywołała w niej potrzebę wolności, podróży, pasji tworzenia, sztuki i miłości. Stała się także inspiracją do nauki języka angielskiego, by móc zrozumieć, o czym śpiewają „The Beatles”?

            Wyobraźcie sobie, że również zapragnęłam posłuchać tego utworu. Choć tyle lat minęło, ta muzyka nadal przemawia swoim językiem do mnie.

            Każdy rozdział jest jak pudełko z cennymi radami, dzięki którym prościej żyć. Chciałam napisać „łatwiej”, zastanowiłam się chwilę i pomyślałam: nie, to nie są wskazówki prowadzące do lekkiego życia. Każda z nich wymaga wysiłku i wewnętrznej dyscypliny.
To jest nawet coś w rodzaju programu, jak zorganizować własne życie.

            Zaczyna się od zwykłej czynności rozmawiania ze sobą. Beata pokazuje, jak nauczyła się słuchać, nazywać rzeczy po imieniu i zadawać sobie pytania. Według Niej: „Pytanie wypowiedziane na głos nabiera większej wagi i staje się problemem, który domaga się rozwiązania”.

            Każdy rozdział poprzedza rysunek autorki. Ten zatytułowany „Teoretycznie wszystko gra” ozdabia obrazek ze słoniem, na którego grzbiecie siedzi Beata. Ilustracja jest prosta, jak dla dzieci. Mimo, że widnieje na nich tylko zwierzę, autorka i w tle słońce to porusza strunę 
mojej wrażliwości.

Dotarłam tym sposobem do chwili, w której Beata zaczęła spełniać swoje marzenie, czyli podróżować. A jednak, jak sama się przyznaje drążył Ją dziwny niepokój. Z niego to wyrosło pragnienie zmiany na lepsze. Czegokolwiek, choćby tego, czego w sobie nie lubiła.

Następne odkrycie może nie będzie nowością. Warto mimo wszystko o nim pisać i mówić. Bo to fundamentalna prawda życia, a tak często o niej zapominamy. Jest nią po prostu szacunek dla siebie samego.

Znajdziemy tu także wskazanie, jak wybrać priorytet życia i jak zarządzać sobą w czasie. Najcenniejsze jest to, które nawołuje do szukania w sobie własnego talentu – otwartych drzwi, przez które możemy dalej wejść w życie.

Dalsze stronice są lawiną instrukcji, jak poradzić sobie ze sobą, jako jednym wielkim problemem. Czy rzeczywiście tak jest, to zależy od Ciebie... Czy jesteś dla siebie przyjacielem czy przybierasz wygodną postać ofiary, szukającej pomocy u innych, a ciebie zwalniającej z odpowiedzialności.

Nie będę przytaczać kolejnych drogowskazów Beaty. Wszystkie są nieocenione i trudno się z nimi nie zgodzić. Warto natomiast się z nimi zapoznać i skonfrontować ze sobą, zadając sobie pytania.

Gorąco Was zachęcam do sięgnięcia po tą książkę, której lektura sprawi, że uświadomisz sobie, dla jakich chwil warto żyć?


sobota, 14 stycznia 2012

Iwona Majewska-Opiełka:Czas kobiet





Majewska-Opiełka, Iwona. Czas kobiet. Poznań : Dom Wydawniczy Rebis, 2004. ISBN 83-7301-613-9



                                                                     

         Doskonała książka o kobiecie. Odkąd zaczęłam ją czytać nie potrafię o niej zapomnieć. Codziennie jak tylko mogę sięgam po nią. Odkrywam dzięki niej w sobie nową kobietę, która ma duszę. Tak! DUSZĘ! O ileż częściej dbamy o ciało. Natomiast po raz pierwszy  tyle razy widzę w książce odpowiednik greckiego słowa „psyche”. I cieszę się ogromnie, że jest to literackie dzieło o kobiecie, czyli po prostu o mnie.

         Ten poradnik psychologiczny jest pisany przystępnym językiem. To sprzyja licznym refleksjom podczas jego czytania. Lektura prowokuje także do prowadzenia dyskusji z autorką, która czasami ma się wrażenie, że rozmawia z czytelnikiem. Dzięki wiedzy Iwony Majewskiej-Opiłki kobieta może poczuć się rozumiana i ważna. Niewiasta czytająca „Czas kobiet” dowiaduje się, że ma potrzeby, pragnienia i marzenia. No i duszę, o której wcześniej wspomniałam.

         Wielokrotnie wracam do stron, które mówią o tym, jak ważna jest styczność z duszą. Przytoczę fragment o niej traktujący:” .... najważniejsze, by przez całe życie nie tracić kontaktu z duszą. Dusza wie, który sposób jest dla niej najlepszy, a jej radość rozlewa się błogością w naszym ciele. Tylko we współpracy z obszarem duchowym można dokonywać istotnych rzeczy.” Albo to: „Czy każdy czuje wołanie duszy? Tak, choć nie każdy od razu rozumie, o co chodzi, skąd nagłe nastroje smutku, trudne do ujęcia w słowa pragnienia czy swojskie uczucie, zwane chandrą.” A TY? Czy czujesz jej wołanie? Warto zadać sobie takie pytanie. Uświadomienie sobie istnienia duszy sprawi, że będziesz szukać... Czego? Może szczęścia, sensu życia czy może po prostu siebie...

         Iwona Majewska-Opiełka poprzez swoje słowa zdaje się życzliwie nas upominać: Nie zapominaj o duszy!

         W religii chrześcijańskiej jest wiele momentów , które są jej przeznaczone. Jak na przykład Święta Bożego Narodzenia czy Wielkanoc. A co się dzieje wtedy z naszą duszą? Autorka „Czasu kobiet” przywołała Wielki Piątek, kiedy krzątała się w kuchni, przygotowując świąteczne potrawy. W owym czasie dusza odezwała się całą mocą i owocem tej chwili stał się piękny wiersz. Nie mogę się powstrzymać by go nie przytoczyć:



Skończył się dzień kwietniowy.
Jeszcze raz Warszawa zanurza się w noc.
Odpoczywają zdeptane chodniki i wyjeżdżone ulice,
Domy śnią swój sen o ogrodach.
Jaśniejące czystością pokoje chętniej znoszą mieszkańców,
A odkurzone meble i książki uśmiechają się z wdzięcznością.
W małych kuchniach – wielkie baby i mazurki.
Radośniej dookoła. Idą Święta!


Tylko dusza smutna...
W zatłoczonej codzienności dusi się.
Wszystko dla ciała, a ona umiera z pragnienia...
Duszo! Daję Ci ten wiersz.


Już teraz cudownie wprowadza w nastrój kolejnych świąt. Tym razem miejmy nadzieję, że zadbamy o duszę. Autorka przytoczonego wiersza również pisze jak o nią się zatroszczyć? Podaje także swoje własne sposoby na spędzanie czasu z duszą. Udanie się w zaciszne i ulubione miejsce oraz oddanie się czynnościom, dzięki którym „latamy” – to taki zwrot Iwony Majewskiej –Opiełki na określenie chwil, w których czujemy, że dusza jest karmiona swoją upragnioną dietą tj. pięknem i prostotą.

         Zrób prezent swojej duszy i udaj się w podniecającą podróż po krainie kobiecości. Każdy moment jest dobry aby poznać siebie. Jeden ze starożytnych filozofów umieścił na kamieniu wyroczni delfickiej radę: „Poznaj siebie”. To powiedzenie Sokratesa stało się kamieniem węgielnym wszelkich odmian psychoterapii. Bowiem udzieliwszy sobie odpowiedzi na pytanie: Kim jestem? łatwiej nam będzie znaleźć najgłębszy sens życia.

         Największą zaletą tej książki jest zachęta do odkrycia w sobie nieograniczonego potencjału i podjęcia trudnej drogi rozwoju duchowego.
I powiem Wam szczerze, że jeszcze długo będę odbywać podróż po kartach „Czasu kobiet”. To literatura z moralnym, psychologicznym i filozoficznym przesłaniem. Wiele dzięki niej zrozumiałam. A nade wszystko ukształtowała we mnie przekonanie, że jestem stworzona aby wypełnić świat swoją obecnością i miłością. Dowiedzieć się czegoś takiego to poczuć się jak motyl, który choć jest delikatny potrafi fruwać.

         I życzę Ci tego samego, poczuj się jak motyl...

poniedziałek, 12 grudnia 2011







Lauren St John: Opowieść słonia. Przeł. Agnieszka Walulik ( Tytuł oryginału : The elephant`s Tale ) Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2011

                       

            Grudzień jest miesiącem, w którym częściej pomagamy niż zwykle. Nadaje się do tego bardziej niż inne dni. Dlaczego? Przecież w tym czasie obchodzimy Święto Bożego Narodzenia. Gdy wokół nas roztacza się świąteczna aura zaglądamy do swego serca. Łatwiej wtedy odwołać się do ludzkiej wrażliwości. To przecież nie godzi się żebym pławiła się w rozkoszach kulinarnych przysmaków i cieple domowego ogniska. A na innym kontynencie choć gorącym pierwszy raz od 30 lat ONZ ogłosił klęskę głodu.

Tym miejscem jest Afryka. Naturalnym odruchem w takiej sytuacji jest chęć udzielenia pomocy. Przeglądając ostatni numer czasopisma popularno-naukowego „Fokus” natknęłam się na artykuł o skandalu humanitarnym powstałym w wyniku dawania wsparcia afrykańskiej ludności.

Pomoc od zawsze była wartością, która nie podlega dyskusji. Tymczasem okazuje się, że może mieć, tak jak  bieda różne oblicza. W wcześniej wspomnianym artykule pojawiają się szokujące hasła jak np. „Pomoc, która zabija” albo pytanie : „Dlaczego światu opłaca się nędza Afryki?”. Sama pomoc na zasadzie zaspokojenia wyrzutów sumienia lub poprawienia sobie samopoczucia już nie wystarcza. Chodzi o to aby była skuteczna i tym samym trafiła do właściwych osób. Tak jak pisze Joanna Nikodemska : „ Jeśli naprawdę chcemy pomóc najbiedniejszym krajom świata i uchronić ludzi przed śmiercią głodową, musimy przestać działać doraźnie, wożąc dary, na których bogacą się lokalni watażkowie. Potrzebne są rozwiązania systemowe...” Nie może to być tylko wspaniałomyślny gest, na który nas stać raz w roku. Pomoc ma stanowić przemyślany program, w którym najważniejszy jest potrzebujący. To oni nas potrzebują. Tymczasem wychodzi na to, że to ubodzy są nam niezbędni.

Drodzy słuchacze! Dziękuję, że mogłam podzielić się z Wami myślą o pomaganiu.

A teraz przejdźmy do świata książek. Ostatnio trafiła w moje ręce „Opowieść słonia”. Zapewne jak się domyślacie, jest związana z Afryką. Wiem, że przecież to nie czas podróży ale dzięki kontrastom nasze życie nabiera innego wymiaru. Pewnie niedługo spadnie pierwszy śnieg. A wówczas ciepła kolorystyka okładki tej książki ogrzeje Cię. Jest na niej tak charakterystyczny dla tych stron- słoń, na tle piaszczystych wzniesień. Wpatruję się i już daję się ponieść klimatycznym opisom Lauren  St John, która pewnie pisząc swoje opowieści przenosi się w świat dzieciństwa. Urodziła się bowiem w Rodezji. Takie miejsce nie daje się tak łatwo zapomnieć.

czwartek, 1 grudnia 2011

Kocie sprawy




















Vicki Myron, Bret Witter: Dziewięć wcieleń kota Deweya. Wydawnictwo Znak Kraków 2011





            Mam przed sobą książkę, na wspomnienie której uśmiecha mi się serce. Bo jak inaczej można zareagować na opowieści pełne miłości, której bohaterami są koty i ich właściciele?
           
            Jakby mało tego, w tle opisanych wydarzeń jest najbardziej magiczne miejsce -biblioteka. Tu bowiem znalazł dom zmarznięty kociak, którego wrzucono w mroźną noc do otworu na zwracane książki. Stąd nie dziwi okładka wraz z rudowłosym ( zapewne ) Deweyem i stosem ułożonych w pięknym kształcie książek. Jest na niej także napis zapowiadający, że znajdziemy w tej historii wyjątkowe koty, które zmieniły ludzkie życie.

            Z przygodami tego niezwykłego kociego bohatera mogliśmy zapoznać się w pierwszej książce Vicki Myron, zatytułowanej „Dewey. Wielki kot w małym mieście”. Spotkała się z takim odzewem, że jej autorka postanowiła kontynuować te dzieje. Powstały one dzięki tym wszystkim, dla których kot stał się kimś ważnym w ich życiu. Każdy rozdział jest historią to o Ciasteczku, to o Marcepanie, innym razem o Plebance, Pannie Szarotce czy Bożonarodzeniowym Kocie... Ich imiona mówią wiele. Są pełne słodyczy i czułości, jaką obdarzali je ich opiekunowie.



            W okresie przedświątecznym półki sklepów są zasypane figurkami aniołów. Lubię zatrzymać się przy nich, popatrzeć i mimo woli uśmiecham się... Ich sylwetki zapowiadają magię Świąt. To w końcu Anioł zwiastował Maryi radosna nowinę o narodzeniu Jezusa Chrystusa.

Dlaczego piszę o aniołach? Ponieważ Vicki Myron uwierzyła w ich istnienie gdy zobaczyła w Deweyu jednego z nich. Ja osobiście wierzę w anioły, którymi mogą okazać się przypadkowo spotkani ludzie. Potem stwierdzam, że to nie był przypadek. Bo jak nazwać kogoś, kto wypowiedział słowa, na które czekaliśmy całe życie? To nie może być zbieg okoliczności.

Autorka „Dziewięciu wcieleń kota imieniem Dewey” wspomina o magii jej bohatera, który choć był tylko  kotem, ale potrafił wydobywać z ludzi to, co najlepsze. I rzeczywiście chyba tak jest, że tchnienie iluzji porusza w nas delikatną strunę dobra. Ci, którzy przychodzili dotychczas do biblioteki po książki, zaczęli do niej zaglądać aby spotkać Deweya. A jego niezwykłość polegała na tym, że dokładnie wiedział, kto najbardziej w danym momencie potrzebuje uwagi.

Tak dobrze się czuli z tym, co im dawał Dewey, że zapragnęli przygarnąć inne kocie stworzenia. Potem życie toczyło się po swojemu ale nic już nie było takie samo. Dotknęła ich miłość... Na czym polegała jej wyjątkowość? Może mogłaby na to odpowiedzieć właścicielka kotki o imieniu Ciasteczko, która tak stwierdziła: „ nikt, ani moja córka, ani rodzice nie kochali mnie tak mocno jak Ciasteczko”

Jeśli znasz kogoś, kto ma kota lub po prostu je lubi to lektura tej książki przysporzy im wielu miłych i ciepłych wrażeń. Czasem może i smutnych ale i taki odcień przeżyć jest nam potrzebny  bo w końcu na to czeka wrażliwość. A nie są jej pozbawieni ci, którym los wszystkich zwierząt od nas uzależnionych nie jest obcy.

środa, 30 listopada 2011

Jean Dommerson: Traktat o szczęściu. Kraków Znak 2011

Trwa sobotnie popołudnie.... Przed chwilą włożyłam do piekarnika ciasto z jabłkami. Te jesienne owoce są takie pyszne. I znów mogę dzielić się z Wami wrażeniami z kolejnej lektury. Tym razem czytałam „Traktat o szczęściu” napisany przez Jeana Domerssona.

            Autor traktatu pisze swoje rozważania na temat jednego z ziemskich cudów – życia.
Książka jest utrzymana w formie dialogu pomiędzy Starcem a Ariadną. Rozpoczyna go prolog, w którym są pytania o nasze istnienie tu na ziemi. Skąd pochodzimy? Dokąd zmierzamy i co robimy na tym padole łez? Pytania na pozór banalne a jednocześnie tak trudne, że wciąż nie znamy na nie odpowiedzi. Nić Ariadny prowadzi nas po labiryncie historii filozofii, której przedmiotem jest rozwiązanie tajemnicy sensu życia.
           
            Z drugiej strony mamy postać Starca, w którym z czasem rozpoznajemy Boga. Nawołuje On do zatrzymania się choć na dwie minuty aby odpowiedzieć sobie na pytanie: Czy język, życie i myśl są ludziom niezbędne? Możemy także usłyszeć , jak Stwórca cieszy się , że jest. I chociaż nie poznamy Go do końca to dzięki Niemu możemy wierzyć i nieustannie Go szukać. Tak po prawdzie jest sensem naszego życia.

            Z kart tej książki przebija się podziw dla myśli ludzkiej. Zauważmy te fascynację w tych oto słowach Jeana Dommersona : „Co to znaczy myśleć? To stworzyć sobie ideę siebie i świata wokół. Kto tworzy sobie takie wyobrażenie? Jeśli możemy to wiedzieć, w ogromie wszechświata tylko jedna postać, tak mała, że prawie nieistniejąca: ja – to znaczy my. Między wszechświatem a człowiekiem, który o nim myśli, jest większa odległość niż między ziarnkiem piasku a oceanem. Ale to ziarnko piasku, mniejsze niż nic, ma zdolność – cud niesłychany – myśleć o sobie i o wszystkim”

            Czasem razem z pisarzem oddajemy się jego ulubionej czynności tj. żeglowaniu po całym wszechświecie, który jest dla niego jak pięknie napisana powieść.

            Dla mnie „Traktat o szczęściu” jest specyficznym podręcznikiem prowadzącym po ścieżkach filozofii. Jak wiadomo ta dziedzina wiedzy nazywana także miłością mądrości jest bardzo obszerna i można nieustannie dryfować po niej a wciąż ma się wrażenie „wiem, że nic nie wiem”. Odniosłam także wrażenie, że pisarz w tej książce zamknął swoje najskrytsze przemyślenia. Może nie każdy lubi filozofować ale prawdopodobnie wszyscy dążymy do osiągnięcia szczęścia.

            Okładka Traktatu jest przepiękną ilustracją w ciepłych barwach. Widzę na niej otwartą dłoń, na której spoczywa rozłożona książka, tak mała, że można powiedzieć, książeczka. Tuz obok ptaszki o czerwono, zielono i żółtych piórkach, które wraz z motywami kwitnących kwiatów i jesiennych liści zdają się mówić: szczęście jest blisko ciebie! I jeśli to zrozumiesz to wówczas cały wszechświat będzie należał do ciebie.

            Obecne dni skłaniają do zadumy nad tajemnicą, jaką jest życie. Znasz kogoś, kto czasem oddaje się egzystencjalnym refleksjom? Ta książka byłaby dla niego idealnym prezentem pod choinkę lub z innej okazji. A może sam pobuszujesz po krainie filozofii by odnaleźć szczęście na dłoni...